Informacje

  • Wszystkie kilometry: 1655.59 km
  • Km w terenie: 123.70 km (7.47%)
  • Czas na rowerze: 3d 12h 03m
  • Prędkość średnia: 19.05 km/h
  • Więcej informacji.

Statystki


Rok 2010
button stats bikestats.pl
Rok 2011
button stats bikestats.pl
Rok 2012
button stats bikestats.pl
Rok 2013
button stats bikestats.pl
Rok 2014
button stats bikestats.pl

Kontakt

Tak samo zakręceni

Sprzęt

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy wojtasroweras.bikestats.pl

To już było...

Strefa odsyłaczy

free counters

dzień 1 - no to jedziemy!

Poniedziałek, 23 lipca 2012 | dodano:01.08.2012Kategoria Gdańsk 2012
Około godziny 5:30, 23. lipca 2012 roku moje wielkie marzenie zaczęło się spełniać. Mnie, mój bagaż, a nade wszystko rowerek, pożegnała moja mama, a powitał mroźny poranek i wielkopolski asfalt. Dość szybkim tempem dostałem się do Obrzycka, gdzie czekać miał drugi uczestnik wyprawy, dobrze znany, genialny fotograf i człowiek od dyktowania tempa w czasie kryzysu - MAJK! (Brawa!)

Właśnie, słowem wytłumaczenia wszystkiego niewtajemniczonym czytelnikom ninijszego bloga: na początku lipca pojawiła się realna szansa rowerowej wyprawy do Gdańska. Kilkudniowy wyjazd rowerem był moim marzeniem od dawna, więc kilka dni później postawiliśmy nasze rodziny przed faktem dokonanym i wybraliśmy się w podróż.

Kilka minut po godzinie 6 wyjechaliśmy w kierunku Złotowa. Wycieczkę zaplanowaliśmy na 2 i pół dnia + 2 i pół dnia pobytu w Gdańsku, powrót pociągiem.
Dnia pierwszego do pokonania było około 120 kilometrów. Poniedziałek, wg zapowiedzi meteorologów miał być dniem ciepłym, ale przyjemnym i takim się na szczęście okazał. Pierwszy przystanek po kilkunastu minutach rozgrzewkowej jazdy mieliśmy w okolicach Klempicza. Tutaj sfotografowaliśmy poniższy pomnik.


pomnik spadochroniarzy polsko-radzieckich © WojtasRoweras


Od zimna strasznie bolały palce u rąk i uszy. Dalej pognaliśmy w kierunku Czarnkowa, zatrzymując się tylko, aby zrobić zdjęcie Sanktuarium w Lubaszu.

sanktuarium w Lubaszu © WojtasRoweras


Droga cały czas była dość płaska z jedynie niewielkimi przewyższeniami. Czarnków powitał nas bardzo ciekawym, około 2 kilometrowym i dość stromym zjazdem, gdzie padł rekord prędkości dnia pierwszego, 44km/h. Baliśmy się przyspieszać bardziej, gdyż bagaż doprowadzał rower do niestabilności.

W Czarnkowie odpoczęliśmy nieco, dzięki uprzejmości starszego pana z pieskiem, którego oczywiście serdecznie pozdrawiam, odnaleźliśmy piekarnię, gdzie zakupiłem bułeczki. Usiedliśmy w celu konsumpcji owych bułeczek, na przystanku autobusowym przykuwając uwagę pewnej pani czekającej na autobus i podejrzliwie zerkającej ukradkiem na nas.

t-34 w Czarnkowie © WojtasRoweras


Po krótkim odpoczynku usiedliśmy na rowery i pociągnęliśmy w kierunku wyjazdu z miasta. Wyjazd okazał się bardzo stromym podjazdem. Wspinaczkę tą oznaczono znakiem dobrze znanym wszystkim rowerowym góralom (ale nie nam!). Ślimaczym tempem jakoś udało mi się doczłapać do szczytu. Pozdrawiamy także Miśków bawiących się suszarką na górze!

Z Czarnkowa droga prowadziła do Ujścia. Miejscowość ta objawiła się przecudowną panoramą (odsyłam do Wujka Google) ze szczytu kolejnego zjazdu, bardzo podobnego do czarnkowskiego. Ten był jednak bardziej kręty i niebezpieczny.

Na postoju Majk pstryka, ja smaruję się maściami ;) Wspólnie jemy kaloryczny specjał przygotowany przez Olę, siostrę Mikołaja, dla której również ślę serdeczne pozdrowienia i podziękowania z tego miejsca! Blok czekoladowy uzupełniał stracone kalorie przez cały wyjazd, dodawał nam także słodyczy, sił i zapychał głodny żołądek.
Kościół św. Mikołaja w Ujściu © WojtasRoweras


Ratusz w Ujściu © WojtasRoweras


rzeźba na Kalwarii Ujskiej © WojtasRoweras


rowery na postoju © WojtasRoweras


Dalsza droga prowadziła na obwodnicę Piły drogą krajową nr 11. Po drodze mijamy znajomy mi samochód. Dzwonię więc na następnym postoju do mamy.
-Czy ten samochód (podaję rejestrację) to pan Jacek?
-(po chwili namysłu) ..tak, rzeczywiście.

Chwilę później dostaję wiadomość, że pan Jacek również nas zauważył, ale nie spodziewał się spotkać znajomych na trasie. Zaproponował nam śniadanko w Pile, ale niestety, brak czasu. Pozdrawiam pana Jacka! :)

Dojazd do Piły kojarzy mi się z martwymi zwierzętami, TIRami, oraz chamskimi osobówkami, walącymi na oślep przed siebie.

Po przejechaniu 3/4 długości obwodnicy patrzymy, a tu jakiś super mądry budowniczy Bob, który wszystko spierniczy, wpada na pomysł, że 500 metrów przed skrzyżowaniem walnie sobie zakazik wjazdu dla rowerów, a co, na zdrowie! :)
Pozdrawiamy mądrego budowniczego i nie wyprowadzamy go z błędu, że jest mądry.

Zakaz musimy złamać, mimo protestów kompana i obawy przed magicznymi suszarkami Miśków. Szybko skręcamy na skrzyżowaniu i już lecimy w kierunku Złotowa. Mijamy taki oto kościółek w Skórce:

kościół w Skórce © WojtasRoweras


i kawałek dalej, bliźniaczy w Krajence:

bliźniaczy kościół w Krajence © WojtasRoweras


Na drodze do Złotowa, około 95 kilometra dopadł mnie potężny kryzys. Noga odmówiła mi posłuszeństwa, rwała od pięty po samo podudzie. Pozdrawiam nogę z dnia pierwszego! Fuksem dobiłem za prowadzącym na obiad, a później do domku. Po posileniu się pizzą w Złotowie i po sesji zdjęciowej mkniemy 12 km dalej na nocleg w Kujankach. Po drodze wypina mi się przednia lampa z zaczepu, którą traktuje najpierw autobus PKS a potem TIR. Dzień 1 zamykamy noclegiem i regnerację.

MUZYKA!

Pl. Kościuszki – kościół św. St. Kostki w Złotowie © WojtasRoweras


prześwietlony dawny budynek sądu rejonowego w Złotowie © WojtasRoweras


bałagan © WojtasRoweras


chomik Majk © WojtasRoweras


rowery w mojej sypialni © WojtasRoweras


SMILE © WojtasRoweras
Dane wycieczki:
Km:125.06Km teren:0.00 Czas:05:51km/h:21.38
Pr. maks.:44.00Temperatura:24.0 HRmax:(%)HRavg(%)
Kalorie:kcalPodjazdy:mRower:

Komentarze
Ten pomnik ze spadochroniarzami nie kojarzy mi się za dobrze. Kilka lat temu zakopałem się moim mondeo w okolicznym lesie. Niestety, próba wyjechania samemu z piaszczystej drogi się nie udała. Zadzwoniłem po kolegę. Przyjechał mazdą 121, niestety, nie dał rady. Udałem się więc do pobliskiej wioski o pomoc. Liczyłem, że ktoś musi mieć traktor by mnie wyciągnął. Nie wiedziałem, że wieczorem w sobotę jest tak trudno znależć trzeźwego kierowcę. Zrobiło się już całkiem późno i dopiero za którymś razem udało mi się namówić jakiegoś tubylca by pojechał ze mną do lasu i auto wyciągnął. Jego żona zdążyła powiedzieć : "Stefan, nie jedź do tego lasu sam, zabierz Władka". No i Stefan z Władkiem mi w końcu auto wyciągnęli. Zawsze jak tamtędy obok tego pomnika jadę, to sobie tą przygodę przypominam. Na szukanie pomocy "zbajerzyłem" z sześć godzin...
benasek
- 17:15 poniedziałek, 6 sierpnia 2012 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa siety
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]


Blogi rowerowe na www.bikestats.pl